20 czerwca młodzież z chełmskiego Hufca Pracy wzięła udział w wycieczce do Janowa Lubelskiego. Wśród uczestników wycieczki byli też uczniowie Branżowej Szkoły Rzemiosł Różnych I stopnia w Zamościu. Wycieczka była nagrodą za całoroczną pracę, była też formą pożegnania z uczestnikami ostatniego roku. Dzień spędziliśmy bardzo aktywnie. Pierwszą atrakcją był paintball. Po instruktażu dotyczącym bezpieczeństwa, obsługi sprzętu i zasad gry rozegrała się wielka bitwa na gumowe kule wypełnione farbą.
O zwycięstwie zadecydowała współpraca w grupie, odpowiednia taktyka i odwaga w przemieszczaniu się po polu walki. Zwycięzcami została drużyna „szarych” składająca się z chłopców uczących się w Branżowej Szkole Rzemiosł Różnych I stopnia w Zamościu i Branżowej Szkole I stopnia w Trawnikach. Po paintballowej walce drużynowej przyszedł czas na indywidualną walkę z samym sobą, ze swoimi możliwościami i słabościami. Park linowy był wyzwaniem dla wielu osób, szczególnie dla tych, którzy z taką formą aktywności zetknęli się pierwszy raz. Mieliśmy do dyspozycji dwa tory o różnym poziomie trudności i wysokości. Każdy mógł wybrać tor, mając na uwadze swoje możliwości fizyczne i psychiczne. Jestem pełna podziwu dla osób, które mimo lęku wysokości odważyły się pokonać trasę rozpiętą w koronach drzew. W tym roku instruktorzy nie musieli nikogo ściągać w połowie trasy, wszyscy dotarli do końca o własnych siłach. O tym, że nie było to łatwe zadanie świadczyły szerokie uśmiechy, które pojawiały się natychmiast po zejściu na ziemię. Po tych wyczerpujących zadaniach przyszedł czas na posiłek i krótki odpoczynek przy ognisku. Był to też moment, żeby podzielić się wrażeniami i przygotować do kolejnych punktów programu. Jazda samochodami terenowymi zawsze budzi dużo emocji, szczególnie wtedy, gdy pokonywane są tereny podmokłe i trzeba wyciągać samochody przy pomocy lin i własnymi siłami. W tym roku opady deszczu nie dopisały, susza wtargnęła na leśne drogi, którymi poruszaliśmy się. Znaleźliśmy jednak jedno miejsce, gdzie mogliśmy taplać się w błotnej borowinie. O tym, jakie to przyjemne mogli przekonać się ci, którzy odważyli zanurzyć się w gęstej mazi. Po jeździe samochodami terenowymi podzieliliśmy się na dwie grupy. Jedna grupa udała się nad zalew, żeby odpocząć i popluskać się w wodzie. Druga grupa zdecydowała się na kolejną atrakcję – przeprawę przez tereny podmokłe i bagniste. Pierwszy raz uczestniczyliśmy w takiej przeprawie. Szliśmy gęsiego, na wyciągnięcie ręki. Zanurzeni po pas w bagnie widzieliśmy tylko szuwary, niebo i plecy osoby idącej przed nami. Instruktor szedł na początku i wyznaczał trasę. Dla bezpieczeństwa nie mogliśmy zboczyć z trasy. Osoba idąca z przodu ostrzegała, gdzie należy stanąć, gdzie są korzenie, większe zagłębienia. Informacje przekazywane były przez kolejno idące osoby. Niesamowite przeżycie, trochę klaustrofobiczne. W czasie tej wędrówki można było docenić współpracę w grupie. Wiele razy pomagaliśmy sobie, gdy bagno zasysało zbyt mocno. Podmokłe tereny mają swój urok. Z zainteresowaniem obserwowaliśmy otaczającą nas przyrodę. Staraliśmy się poruszać cicho, aby nie zakłócać życia ptaków, gadów, płazów i owadów. Nikt z nas nie miał telefonu i aparatu. Z jednej strony to dobrze, bo skupialiśmy się na naszym sam na sam z naturą, z drugiej strony trochę żałuję, bo nie zrobiliśmy żadnego zdjęcia tego magicznego miejsca. Pierwszy raz w życiu widzieliśmy tyle ważek. Setki niebieskich świtezianek błyszczących krążyło wokół nas i robiło baśniowy klimat. Po ponadgodzinnej wędrówce przez bagno dotarliśmy do rzeki. Idąc w wodzie, która sięgała nam do kolan, mieliśmy wrażenie, że jest to luksusowy spacer w niedzielne popołudnie. Po pewnym czasie dotarliśmy do płytkiego rozlewiska. Płytka i czysta woda, to było to, czego potrzebowaliśmy. To wspaniałe uczucie, gdy można położyć się na czystym piasku, a ciepła woda opływa zmęczone ciała. W tym miejscu spotkaliśmy raka. Dla niektórych osób było to pierwsze spotkanie i z zainteresowaniem obserwowaliśmy nowego kolegę. Zostawiliśmy go po jakimś czasie i mam wrażenie, że nie będzie za nami tęsknił, bo trochę zmąciliśmy mu wodę. Czas spędzony w Janowie Lubelskim na długo pozostanie w naszej pamięci. To był dobry dzień.
M. Baranowicz